Hej, wracam do Was z dużą ilością zdjęć, czyli podsumowanie listopada :-)
Parę dni po tym jak przyjechałam do Hiszpanii, A. wyjechał do Anglii, a mnie dopadło przeziębienie.
Choroba to jedna z gorszych rzeczy jakie może ci się przydarzyć w zawodzie stewardessy, latanie nawet z lekkim katarem a co dopiero z przeziębieniem to duże ryzyko. Ja jakoś starałam sobie radzić ale gdy po pewnym dniu 4 lotów uszy zatkały mi się boleśnie na ponad 2 dni, powiedziałam dość, zadzwoniłam po chorobowe i udałam się do lekarza. Dostałam antybiotyk, ale później dalej musiałam pracować, uszy przestały doskwierać za to pojawił się ogromny ból zatok na wysokościach. Jakoś przetrwałam. Rada dla Was - nie latajcie przy przeziębieniu :-)
W drodze do pracy, w korku i z deszczową pogodą - niezbyt szczęśliwa.
Spacer po okolicach mojego miasteczka.
Zachód słońca w Castelldefels - 15 min drogi od Sitges.
Na końcu miesiąca przyjechały do mnie 2 dziewczyny - byłe au pairki, poznane z blogów, Ola i Magda.
Wieczory spędzałyśmy wspólnie gotując, pierwszego dnia tradycyjnie hiszpańską paelle, drugiego bruschetty i krewetki. Do tego sangria z owocami. Mniam :-)
Pierwszego dnia przyjechała Ola, niestety następnego dnia musiałam pracować na 5 rano (co oznaczało że musiałam wstać o 3) więc byłam trochę zmęczona mimo wszystko wybrałyśmy się na spacer po Sitges.
Pogoda była dosyć jesienna.
Następnego dnia dołączyła Magda i razem zwiedzałyśmy Barcelonę.
Lunch - znów na hiszpańsko - patatas bravas (czyli kawałki ziemniaczków z pikantnym sosem) oraz smażone kalmary (krążki kałamarnicy).
Po lunchu odprowadziłyśmy Olę na pociąg, a razem z Magdą nie odmówiłyśmy sobie wstępienia do słynnego Boqueria Market na La Rambla (czyli naszego ryneczku po polsku mówiąc :-) ) Mnóstwo owoców i warzyw, świeżych owoców morza i przeróżnych przypraw. Mix barw i kolorów (i ludzi). My spróbowałyśmy 3 shake'y, truskawka-kiwi-melon-pycha.
La Rambla jak zawsze pełna turystów.
W między czasie postanowiłyśmy pójść na 'obiado-lunch' :-) Nasz wybór znów padł na tradycyjną paelle z owocami morza i sangrie.
Najedzone kontynuowałyśmy zwiedzanie Barcelony.
W pupie lwa najlepiej :-)
Wielki krap-rak.
Wieczorem wybrałyśmy się do Parku Ciutadella, uwielbiam ten park, a nocą nabiera jeszcze bardziej niesamowitego i magicznego charakteru.
Tego też wieczoru, wrócił z Anglii A, graliśmy we troje w alkocholowy football, było godnie ;-) Następnego dnia chciałam pokazać Magdzie kawałek Sitges.
Wybrałyśmy się razem na długi spacer nad brzegiem morza i po starym mieście.
Na lunch w centrum wybrałyśmy pizze i czerwone wino.
Główny nadmorski bulwar w Sitges. I widok na kościół. To moje ulubione miejsce do jazdy na rolkach. (Bulwar oczywiście, nie kościół :-) )
Reszta miesiąca upłynęła dosyć spokojnie, czyli wszystkim znany cykl praca dom i praca. :-) Niedługo relacja z grudnia. Trzymajcie się, buziaki!
Patatas i kalmary! Jak ja za tym tęsknię! Muszę wrócić do Sitges, bo ma ten swój klimat. Trzymaj się :*
OdpowiedzUsuńZapraszam :)
UsuńJakiego aparatu uzywasz do robienia zdjec? Swietne wychodza! :) Barcelona cudowna, choc Sites wygrywa, jesli chodzi o plaze, jak dla mnie :) pozdrawiam, M.
OdpowiedzUsuńSamsung nx1000 (ale sprawdzę jeszcze później dla pewności :) )
UsuńNX1000! Też mam. Jest świetny! Dobry wybór ;)
UsuńNx1100 ale jest prawie taki sam jak nx1000
UsuńSitges* I meant, oczywiscie. Autokorekta :)
OdpowiedzUsuń