wtorek, 15 lipca 2014

May & Pescara

Hej ostatnio dni zlewają się ze sobą, nie wiem jaki dzień tygodnia, czas odmierzam od OFF do OFF. W międzyczasie loty, praca, pasażerowie. I chyba mało poza tym. Moje życie to praca. Tak na teraz.
Poza tym maj, a w maju...

W połowie miesiąca wybrałam się do Polski. Na 4 dni. Z Rzymu do Gdańska. Dni były przesycone "czymś do zrobienia". Przyleciałam o północy, i około pierwszej byłam w domu. Zjadłam kolacje z rodzicami, przywiozłam im prezenty (włoskie oliwy i czekoladę), opowiedziałam wszystko, poszłam spać koło 2 w nocy by następnego dnia obudzić się o ósmej, miałam zaplanowany masaż pleców którego mocno potrzebowałam. (Och!) Później, zakupy i dentysta. Wieczór spędziłam z mamą i wspólnym oglądaniem filmów. Następnego dnia rano znów wybrałam się do dentysty a później spotkanie z przyjaciółką Olą. Poszłyśmy na spacer.

I na pyszne spaghetti w restauracji San Marino w Gdyni, gdzie mój brat jest kucharzem. Położenie knajpki nie jest najlepsze ale jedzenie pyszne. Szkoda że gotowania też nie mam w genach.

Następnie wybrałyśmy się do nadmorskiej kafejki. Na grzane piwo i wino. Siedziałyśmy, rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się, a wszystko w okół stało w miejscu, i tylko czas się kończył, bo rozmowy wciąż nie.

Uwielbiam takie chwile gdy czuję się jak za dawnych lat. Uwielbiam trójmiasto i morze. I ludzi, z którymi mogę spędzać tak magiczne wieczory.
Ale następnego dnia znów siedziałam w samolocie do Włoch. W drodze poznałam śmieszną dziewczynę, która zaciekawiła się moją pracą, rozmawiałyśmy trochę i wymieniłyśmy się numerami choć z dziwnym przeczuciem że i tak nigdy się już nie spotkamy. Później czekałam już tylko 3 godziny na mój autobus do Pescary, i koło 3 w nocy, po 9 godzinach podróżowania byłam w domu.

A już po tygodniu, byłam w Hiszpanii.

Spontanicznie kupiłam bilety. Wzięłam busa do Rzymu. Na lotnisku miałam jeszcze dwie godziny do samolotu. Więc leniwie próbowałam zająć sobie czymś czas. Aż do momentu gdy chciałam wyjąć coś z walizki. Otwieram. A tam niemoje rzeczy. Pomyliłam walizki przy wysiadaniu. Bus odjechał dalej, dawno temu. To się nazywa moje szczęście. Gorączkowo zaczęłam wydzwaniać do biura klienta. Oczywiście pani mówi tylko po włosku. Biegnie do mnie jakiś dziadek, mówiąc że ta walizka jest jego, a moja jest w busie. Świetnie. Zostawiam mu walizkę. Biegnę na zewnątrz, patrzę na taksówki, w kieszeni mam 50 euro, ale pod wpływem impulsu łapię pierwszą lepszą, wyjaśniam całą sytuację, i że mamy niewiele minut żeby przedostać się na drugie oddalone o 30 kilometrów lotnisko i wrócić i złapać samolot. Tu miałam szczęście. Taksówkarz pomógł mi dodzwonić się do kierowcy autobusu i załatwić sprawę. Minuty liczyłam w głowie, odwrotnie do wskazówek na liczniku. Jechaliśmy dużo za dużo ponad limit, używając zbyt często linii sos, dla alarmowych sytuacji,  a moim zadaniem było rozglądanie się czy nie ma gdzieś policji. Tak to robią włosi. Bilans: walizka odebrana, 150 euro na taksówkę wydane (moja najdroższa taksówka w życiu, no dobra 30 euro dałam na napiwek, swoją drogą też najdroższy), i samolot w ostatniej chwili złapany :) Po opadnięciu emocji, doszłam do wniosku, że przecież mogłam po prostu zadzwonić do biura ryanair, i za 40 euro mieć staff ticket na następny dzień. No cóż. Czego nie robi się z miłości. :)

 Taka była przygoda z walizką. Reszta przebiegła dość spokojnie. Pogoda mnie nie rozpieszczała, no może oprócz ostatniego dnia wyjazdu (no tak, znów to szczęście). W ciągu pobytu, znów było mnóstwo dobrego jedzenia, trochę wina, jedna fajna impreza, trochę plaży. Na obydwu lotach nie byłabym sobą gdybym nie poznała wszystkich cabin crew i oczywiście nie pytała czy mają już dla mnie miejsce w barcelonie :-)


 Tu porównanie pogody, ostatniego dnia Barcelona - Rzym. Aż smutno było odjeżdżać (albo odlatywać). Mimo wszystko miałam w głowie że to tylko na chwile. Że zaraz znów wracam.

Poza tym Pescara

Gdy przyjechałam, miasto było wciąż w "zimowym śnie". I wszystko puste. Miało to swój urok, jednak na dłuższą metę było to nieco monotonne. Teraz wszystko jest obudzone. Turyści, słońce, temperatury sięgają 33 stopni. A ja w moje dni wolne uciekam na plaże. Plażować i planować.
Co dalej.


***
Mnóstwo decyzji. Może pozornych może nie. Nie chcę mówić, gdy nic nie jest pewne. Myśli o zmianie miejsca. Hiszpania jest w moim sercu i wszystko co tam. A Włochy, choć magiczne to tylko miejsce. A Polska? A studia? A podróże? A. ?
No właśnie :-)