Po drodze mieliśmy plan odwiedzić Magaluf (popularna imprezowa miejscowość) jednak było już późno, dzieciaki były zmęczone, więc skoczyliśmy tylko do Mc'a :-) A z Magaluf mam tylko kilka rozmazanych fotek.
Następnego dnia byliśmy w Maladze. Zostawiliśmy dzieci u dziadków a nas czekało szukanie mieszkania. Centrum Malagi jest cudowne ale bardzo łatwo się zgubić między tymi wąskimi uliczkami, każda z nich jest podobna. Więc gubiliśmy się często. :-)
Mieszkanie a właściwie pokój znaleźliśmy na airbnb (jest to strona na której ludzie wynajmują swoje mieszkania/pokoje na krótki okres czasu, czasem można trafić na niezłe okazje), pierwszy raz korzystałam z tego rodzaju noclegu
i było to ciekawe doświadczenie.
Samo mieszkanie było bardzo (bardzo!) artystycznie urządzone. I dodatkowo dosyć nieuporządkowane. Co mnie zdziwiło to polski napis (wiersz?) na głównej ścianie od wejścia.
Okazało się że dziewczyna gospodarza pochodzi z Polski.
Zdjęcia pochodzą z portalu airbnb, główną zaletą tego miejsca była lokalizacja w samym sercu miasta, jednak brak klimatyzacji i ręczników (no i kilka karaluchów w kuchni) było sporym minusem. Mimo wszystko muszę przyznać że mieszkanie miało swoją duszę i pewnie gdy kiedyś będę potrzebować gdzieś noclegu to skorzystam jeszcze z tego portalu w przyszłości.
El Carpintero to była knajpka zaraz naprzeciwko naszego zamieszkania, prawie każdy wieczór zaczynaliśmy tam zamawiając piwo i krewetki.
Później pojechaliśmy z dziećmi na plaże, która miała zupełnie inny klimat niż ta w Sitges, do tego woda była lodowata.
Po plaży pojechaliśmy do dziadków dziewczynek, gdzie poszliśmy odpocząć w jacuzzi. :-)
Wieczorem poszliśmy odkrywać nocne uroki Malagi, która właśnie nocą nabiera nowego życia.
Wieczór skończył się na pubie w którym znaleźliśmy wyjątkową promocje na mohito :-) Następnego dnia poranek zaczęłam dobrą okoliczną kawą, a pogoda zadecydowała że jedynym miejscem do spędzenia czasu może być plaża (Andaluzja to chyba najgorętszy region w Hiszpanii)
W pobliżu były różne atrakcje, osobiście miałam ochotę spróbować skuterów wodnych, jednak w ostatniej chwili strach że gdzieś z niego spadnę wziął górę (następnym razem muszę jednak spróbować!) Za to wszyscy razem poszliśmy na takiego wielkiego banana (nie znam profesjonalnej nazwy tego sprzętu:-) ) Było fajnie, cudowne widoki, dopóki z niego nie spadłam, przypominam że woda tam to jakieś minus milion stopni. Ale i tak było dobrze.
Później poszłam z dziewczynkami na zakupy, sobie kupiłam tą niebieską sukienkę a im bransoletki.
To był ostatni dzień w Maladze, poszłam z A wieczorem do jakiegoś nowego klubu który był średni, a później na sushi i mohito.
Następnego dnia rano spakowałam walizkę i udałam się w drogę do Londynu, gdzie miałam 3 godziny przesiadki a później do Pescary.
Londyn przywitał mnie deszczem co zgrało się z moim nastrojem bo było mi smutno wracać. Jednak pocieszałam się myślą że już 2 tygodnie później miałam znów lecieć do Anglii. :-)
***
Niedługo post z Londynu, przed wyjazdem stąd chciałabym też napisać post o tym jak żyję tu w Pescarze, moim pokoju itp, za 5 dni jadę do Polski załatwiać dokumenty, a do tego mam wesele w rodzinie, a za 2 tygodnie do Hiszpanii, przeprowadzka do Barcelony zbliża się wielkimi krokami. Już tylko (albo aż) miesiąc :-)