Co do mojego czerwca to tuż po powrocie z Barcelony, 1 czerwca zdarzyła mi się następująca historia w pracy. Obowiązkiem cabin crew jest sprawdzanie planu pracy co każdy piątek, ja swój sprawdziłam i zmienili mi dyżur na dzień pracujący. Bywa. Ale jakie było moje zdziwienie gdy już wygramoliłam się z łóżka o tej 4 rano, wybrałam się do pracy, a w crew room, 4 cabin crew, brak mnie na liście i nie mogę się zalogować do sytemu. Dopiero po chwili doszliśmy o co tu chodzi. W ostatni dzień przed moim urlopem zapomniałam się wylogować, a była tam notyfikacja o zamianie tego dnia której nie potwierdziłam. Zadzwonili więc do innej stewardessy na dyżurze (choć w zasadzie powinni najpierw do mnie). Przez co wyszło zamieszanie. Miło wróciło mi się do ciepłego łóżka. Ale za jaką cenę? Etykietki NO SHOW w pracy (czyli tak jakbym w ogóle nie przyszła, co bardzo źle rzutuje na przyszłość), z trudem i pomocą base supervisora udało nam się to odkręcić uff :-)
Reszta miesiąca upłynęła głównie na pracy i plażowaniu, zwiedzaniu Pescary i okolicznych miasteczek. Głównie z jednym z moich znajomych z pracy.
Pod koniec tygodnia znów wybrałam się do Sitges na 6 dni, by znów nasycić się Hiszpanią. Tuż po skończeniu pracy na poranną zmianę, spakowałam walizkę i wieczorem wsiadłam w samolot z Pescary do Mediolanu, w czasie lotu rozpoznał mnie jeden z pasażerów, podobno lata bardzo często tą trasą i widział mnie wiele razy jako stewardessę. Całą drogą przegadaliśmy o pracy, mojej i jego, ponieważ jest podróżnikiem i był w wielu zakątkach świata. Mam nadzieję zobaczyć go jeszcze jako pasażera na jednym z moich lotów. Z Mediolanu złapałam lot do Barcelony. I tak to po północy byłam już na miejscu.
Już następnego dnia po przyjeździe wybrałam się na plażę i odczułam różnicę między plażą hiszpańską a włoską, na duży plus dla tej pierwszej i nie, nie chodzi mi o to że prawie wszystkie kobiety są tu topless :-) Jest tu jakiś większy spokój, bardziej umiem się zrelaksować. Gdybym tylko mogła tu mieszkać, byłabym najszczęśliwszą osobą.
To był wspaniały czas, zresztą jak zawsze, nie było się oczywiście bez imprez i wyjść na drinka, w Sitges trudno to ominąć, to miasto żyje latem. Było spanie na plaży, święto San Juan i noc pełna fajerwerków.
Po prawie tygodniu musiałam wracać do pracy, gdy przyjechałam na lotnisku zaskoczyły mnie ogromne kolejki, co się okazało? Francuskie strajki lotnicze i prawie 80% lotów odwołana.
Najadłam się stresu bo następnego dnia musiałam być w pracy i gdyby odwołali mój lot byłabym na lodzie. Na szczęście po ponad godzinie opóźnienia i bezczynnego siedzenia w samolocie, udało się wystartować, mimo że przegapiłam swój bus do Pescary (bo leciałam do Rzymu) to i tak byłam szczęśliwa że jestem we Włoszech, po 2 godzinach złapałam następny autobus i po północy byłam w swoim Pescarskim domku. :-)
Następne dni upłynęły pod hasłem praca, loty i pasażerowie. Dziwnym trafem loty z Pescary nie były odwołane. Choć może to i dobrze jako że płacone mam tylko za godziny w powietrzu. Gdyby zebrało się kilka takich odwołanych lotów moja pensja nie byłaby zbyt bogata :-)
Na początku lipca odwiedził mnie A i razem spędziliśmy miły czas. Próbowanie nowych knajpek, pysznych pizz, sushi, i godziny przeleżane na plaży. W sumie z nim odkryłam więcej przez tydzień, niż przez kilka miesięcy bycia tu samej :-)
Pod koniec lipca wybrałam się do Polski, najpierw złapałam lot z Rzymu do Londynu gdzie spędziłam noc w Radisson Blu (uwaga cabin crew -prawie 50% zniżki) jedząc czekoladowe ciasto, truskawki i pijąc wino z A. Następnego dnia miałam lot do Bydgoszczy. Oczywiście opóźniony i na standby (zasada standby działa na tym: lot jest pełny, gdy ktoś się nie zjawi lecę na jego miejscu, gdy wszyscy się zjawią nie lecę., trochę ryzykowne, ale z doświadczenia widzę że na każdym locie ok 5-15 pasażerów się nie pojawia) Po przylocie do Bydgoszczy złapałam autobus na stacje, ze stacji miałam mieć pociąg express do Gdyni, niestety nawet express okazał sie opóźniony o godzinę. Och.
W Polsce spędziłam tylko jeden dzień, który wykorzystałam maksymalnie, odebrałam swój nowy aparat (czyli od następnej notki będą już lepsze zdjęcia :-) "wszyscy-uff" ) zrobiłam zakupy, wybrałam się z mamą i przyjaciółką do aqua parku gdzie miałyśmy dużo śmiechu, a już wieczorem tylko z przyjaciółką, w pierwszym założeniu chciałyśmy kupić piwo i pójść na plażę pogadać, pierwszy punkt zrealizowałyśmy jednak po drodze zobaczyłyśmy karaoke party, i poszłyśmy. Śpiewałyśmy piosenki, poznałyśmy super ludzi, nie wiem kiedy zrobiła się druga w nocy, a następnego dnia musiałam wstać o szóstej i się spakować na samolot. Szkoda że nie mam żadnych zdjęć z tego dnia, a w zasadzie jeszcze ich nie dostałam.
Następnego dnia leciałam znów leciałam przez Londyn gdzie miałam 6 godzin przesiadki więc pojechaliśmy z A do Cambridge. Zjedliśmy obiad, leżeliśmy w parku, poszliśmy na kawę i. Znów brak mi zdjęć :-)
***
To na tyle z 'krótkiego' podsumowania czerwca i lipca, od następnej notki więcej zdjęć lepszej jakości (nareszcie!) I następne podróże. :-)