Hej kochani, specjalnie dla Was wracam i tu na blogspota, bo dostałam dużo wiadomości "że tu się lepiej to czyta" BluePearl wciąż również jest i zobaczymy jak to wyjdzie :-) Zapraszam do subskrybowania fanpage'a gdzie pisze na bieżąco.
A więc wracam do marca, tam gdzie zaczęła się moja nowa przygoda.
Czas ściśnięty do minimum czyli wszystko na wariata. Tuż po ceremonii skrzydeł robiłam ostateczne zakupy na wyjazd, pakowanie do później nocy i następnego dnia wyjazd. Rano załatwianie spraw w banku i dokupowanie ostatnich rzeczy. Wszystko w emocjach przez co pamiętam najdrobniejsze szczegóły. Najmilszego taksówkarza opowiadającego całą drogę na lotnisko swoje historie podróży, szarą pogodę i mamę nerwowo ściskającą mnie za rękę. Odprawiłam swoje dwie wielkie 20 kilogramowe walizy. Później poszłyśmy razem na ostatnią kawę.
Później musiałam się pożegnać i choć to nie był mój pierwszy samodzielny wyjazd za granicę, przyszło mi to bardzo trudno. W drodze do Francji, ponad ciemnymi chmurami pojawiło się słońce. Później Beauvais, było to najgorsze lotnisko na jakim do tej pory byłam, jedynym plusem był fakt że było ono bardzo małe więc nie musiałam się targać z moim całym bagażem. Dodatkowo tego dnia odbywały się tam strajki i ponad połowa lotów była odwołana plus problemy z nadbagażem. Na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie, i zamknęło się tylko w godzinnym opóźnieniu. Cały lot z Paryża do Pescary, przegadałam w tylnej galley z innymi cabin crew z mojej bazy. Bardzo miło to wspominam.
No i finalnie późnią nocą dotarłam do Peskary. Z 3 walizkami i 2 torbami, pierwszy raz w obcym kraju, bez języka, sama. Miałam szczęście że udało mi się złapać jedyną obecną tam taksówkę, która zawiozła mnie do hotelu w którym zamierzałam spędzić 5 następnych dni. W hotelu w którym jedyną pozytywną cechą była lokalizacja. Brak klimatyzacji, zupełnie inne gniazdka elektryczne (??), problemy z internetem, zepsuty prysznic, niedziałający telewizor, brak światła dziennego w pokoju, ubogie śniadanie i starodawne urządzenie. Zdążyłam tylko zadzwonić do mamy że dotarłam i od razu zasnęłam.
Tylko po to by za kilka godzin mieć spotkanie w nowej bazie z base supervisor'em. I wstałam koło 5 rano, żeby się nie spieszyć, żeby spokojnie się naszykować, zjeść śniadanie, dojechać i zdążyć. Miły pan w recepcji powiedział że dojazd do lotniska zajmuje maksymalnie 10 minut. Ja dałam sobie 40 minut. Z mapą wyruszyłam w poszukiwaniu pobliskiego przystanku. Przygód ciąg dalszy. Zamknięta główna ulica. Pozmieniane przystanki. I włosi nie mówiący po angielsku. Szukałam, szukałam gdy zostało mi 15 minut do spotkania zdesperowana znów pobiegłam złapać taksówkę. Powinnam wciąż zdążyć. Powinnam. Tuż przed lotniskiem remonty na drodze i czekanie w korku. Powinnam zdążyć. Nie zdążyłam. 10 minutowe spóźnienie na pierwsze spotkanie w pracy gdzie punktualność jest cechą numer jeden. Oczywiście nie omieszkało mnie słynne grobowe "you are late". Oh, I know. Później zwiedzanie bazy, i mnóstwo pytań, później poszliśmy na moje pierwsze włoskie esspreso(!).
No i powrót do hotelu. Patrzę, autobus co 15 minut. Czekam. 15 minut, 30 minut. W międzyczasie 3 zapytania czy nie potrzeba mi podwózki. Nie, dziękuje. Pytam kogoś, inny przystanek. Czekam kolejne 15 minut. Pytam znów kogoś. I znów oferta podwiezienia. Zaczynamy rozmawiać, okazuje się że to dwaj policjanci, pokazują mi odznaki. Ok, ryzykuje, nie mam siły dalej czekać. Podwieźli mnie pod sam hotel. Bardzo fajni ludzie, kontakt mam do tej pory. Później wybrałam się na spacer, włoski lunch, plaża, słońce. I docenianie chwili.
Następny dzień miałam wolny, ale wypełniłam go podobnie spacerem, zakupami i zwiedzaniem okolicy. No i pierwsze supernumerary flights, pierwszy lot, pierwsze safety demo, pierwsi pasażerowie. Całe dnie wypełnione pracą. Po 5 dniach znów pakowanie i przeprowadzka i nareszcie własny kąt. 5 minut od lotniska piechotą, jest tu wszystko czego potrzebuje więc jestem zadowolona. Po 6 dniach wypełnionych lataniem nadeszło upragnione wolne czyli spanie do południa. :-)
Mimo że te dni, tak bardzo emocjonujące, stresujące przepełnione zmęczeniem to bardzo miło je wspominam. Potem nadeszły już te spokojniejsze. Powoli wchodzę w swoją rutynę. Wszystko staje się znane. Odkrywam miasto, poznaje ludzi, nabywam pewności siebie z pasażerami.
I tak tu mi. Dobrze :-)