piątek, 9 stycznia 2015

First days in Barcelona

Hej kochani, cofam się do pierwszych moich dni w Barcelonie i postaram się to wszystko odtworzyć w głowie. Więc 2 listopada rano opuściłam Pescarę, zapakowana w 5 walizek (na szczęście wszystkie bezpłatnie i bez limitu wagowego uh) i udałam się do Hiszpanii.

Ostatnie zdjęcie lotniska. 

 Lot oczywiście Ryanairem, a na pokładzie znajomi z pracy.


Leciałam do Girony, bo niestety nie było bezpośredniego do Barcelony, a z przesiadkami nie chciałam, także po wylądowaniu czekało mnie ponad 2 godziny drogi do Sitges. Gdy dotarłam do domu rozpakowałam walizki, i spać. Następnego dnia rano czekało mnie zwiedzanie nowej bazy. Stres z nowym miejscem był podwójny, samo to że nowi ludzie, wielkie lotnisko plus to że musiałam zacząć dojeżdżać do pracy zakręconą drogą tuż nad wybrzeżem która ciagnie się ok 40min. 

Na początku byłam trochę przerażona tym wszystkim ale teraz przywykłam i uwielbiam tą drogę, tym bardziej że widoki są magiczne. 

Pierwsza wizyta w bazie choć stresująca to bardzo miła. Rzeczowa i.. dosyć krótka :) A lotnisko w Barcelonie wielkie, w drodze powrotnej z biura do wyjścia oczywiście zgubiłam się.  A już następnego dnia o 5 rano zaczęłam pracę. Znów doszedł stres ponieważ pierwszego dnia dali mi specjalny egzamin, do tego leciałam po raz pierwszy jak numer 3, czyli na tyle samolotu, i miałam zupełnie inne obowiązki i zadania niż zwykłam robić. Ale mimo to załogę miałam bardzo fajną, a egzamin zdałam bez zarzutu. 


Następny dzień także spędziłam z miłą załogą, niestety w drodze powrotnej z pracy wybrałam zły zjazd z autostrady i wylądowałam w jakimś dziwnym nieznanym mi mieście Cornella pod Barceloną. Byłam bardzo zestresowana bo nie mam dużo doświadczenia za kierownicą i na hiszpańskich drogach a zgubienie się to ostatnia rzecz której potrzebowałam po wyczerpującym dniu w pracy. Na szczęście znalazłam w samochodzie GPS i po kilku próbach jakoś dotarłam do domu :) Następnego dnia miałam mniej szczęścia do załogi, także po 3 locie utknęliśmy na ponad 2 godziny w lotnisku Rzymie, była tam fatalne pogoda, okropne burze, a niebo miało odcień zgniłej zieleni. Miejscowo pozamykali szkoły, a my siedzieliśmy w samolocie z pasażerami gotowi do odlotu czekając na decyzje kapitana, ostatecznie udało nam się wystartować. Po wylądowaniu cała załoga była "out of hours" na następny dzień, co znaczy że przepracowaliśmy za dużo godzin danego dnia, i muszą nam zmienić godziny na następny dzień ponieważ prawnie musimy mieć 12 godzin odpoczynku miedzy lotami. Mnie postawili na dyżur który zaczynał się od 6:30 rano, na szczęście nikt nie zadzwonił i miałam cały dzień dla siebie.


Spędziłam ten dzień w moim ulubionym miejscu, na skarpie tuż nad samym morzem, razem z muzyką i książkami. 
Następne dla wolne dni spędziłam w podobny sposób, na spacerach i odpoczynku. :-) 






Następne dni listopada opowiem Wam już niedługo w następnej notce :-) Trzymajcie się, buziaki!